sobota, 22 maja 2010

SaLsA



Ostatnio, w związku z uczuciem, iż życie przecieka mi przez palce, mam pęd do realizacji własnych marzeń, a zwłaszcza takich, których do tej pory nie odważyłam się zrealizować. Stąd salsa solo :-) Mam świadomość, że ruszam się jak mucha w smole bądź słoń w składzie porcelany jak kto woli i że nigdy nie zostanę mistrzem parkietu, ale - kto by się tym przejmował ;-) Dlatego umówiłyśmy się z koleżankami i zapisałyśmy się na kurs dla początkujących :-) (jako, że żadna z nas nie miała wcześniej do czynienia z tańcami latynoskimi) I wiecie co? Jest SUPER !!! Rzecz jasna, mylimy jeszcze kroki, nie do końca panujemy nad swoim ciałem sylwetką, ale po wyjściu z zajęć, mimo tego, że spocone i maksymalnie zmęczone, tryskamy pozytywną energią. Nie wiem co takiego jest w tańcu, ale czuję, że po godzinie na parkiecie mój poziom endorfin wzrasta przynajmniej o połowę i widzę świat w różowych barwach. Podejrzewam, że to przez tą energetyzującą muzykę. Ale wolę, żeby to pozostało dla mnie zagadką ;-)

Nie tylko co do salsy chciałam się tu uzewnętrznić. Opowiem wam trochę o Dniu Otwartym w Instytucie Filologii Klasycznej, który w zeszły czwartek zorganizował nasz samorząd. Instytut na jeden dzień przekształcił się w 4 gabinety (czy nie przypomina to wam Harrego Pottera ;-)?): poezji, dramatu, renesansu i religii, gdzie co pół godziny odbywały się prelekcje na przeróżne tematy - można było na własne uszy usłyszeć jak starożytni aojdowie śpiewali "Iliadę", dowiedzieć się co nieco o szkole kurtyzan i zobaczyć jak malowały się Rzymianki. Mało tego - doktoranci przygotowali na podstawie książki kucharskiej Apicjusza typowo starożytne potrawy, zatem można było skosztować suszonych daktyli nadziewanych orzeszkami piniowymi i czarnym pieprzem, gotowanych w occie buraczków z dodatkiem sosu jogurtowo-miodowo-czosnkowo-pieprzowego, kaszy orkiszowej zmieszanej z orzeszkami piniowymi, pieprzem, rodzynkami i sokiem z limonki, podawanej na listkach cykorii czy tez bułki pszennej maczanej w mleku, zapiekanej w piecyku, polanej miodem i posypanej ziarenkami kolendry. Smak przedziwny, mogę was zapewnić, że nie przypominał niczego, co do tej pory jedliście. Ku zawodzie niektórych garum (pikantno-słonego sosu wyrabianego ze sfermentowanych wnętrzności morskich ryb) nie podano - ale tylko dlatego, jak zapewniali organizatorzy, żeby po jego spożyciu przez uczestników imprezy, nie narazić się na liczne procesy sądowe ;-). Po wykładach można było zostać i obejrzeć film Woody'iego Allena "Jej wysokość Afrodyta". Zaś po części oficjalnej, jak to zwykle na naszych IFKowych imprezach bywa, można było do późnej nocy się bawić (czytaj -> pić i socjalizować ;-)) w pubie nieopodal naszego instytutu.

Czyż życie nie jest piękne :-)?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz