środa, 28 lipca 2010

Wypada, nie wypada,



wypada, nie wypada, wypada. Wypadło mi, że wypada Wam coś napisać. W sumie zdawać by się mogło, że zaniedbuję mój wirtualny ekshibicjonizm, ale gdzie tam, po prostu, że tak zacytuję pana z kabaretu - ostatnio nie dzieję się "NIC CIEKAWEGO" ;-) A że nie lubię silić się na wymuszone posty, to też i pisać na siłę nie zamierzałam.

Ale dobra, teraz już mogę wam trochę poprzynudzać ;-)
Pewnie zauważyliście powyższe zdjęcie w tonacji jesiennej? Tak, tak, moi mili, przedwczoraj było Anny, a jak wiadomo "Anny - jesiennej panny", czyli, że dzień zaczyna się nam skracać, a noc wydłużać. Idzie zima :-) Ale zanim zima, to wróćmy do Anny :-) (to będzie chyba pierwsze nieutajnione imię na moim blogu, gdyż zapewne zauważyliście, że dbam o anonimowość przyjaciół i znajomych królika, coby się nie poczuli urażeni, jednakowoż tutaj mogę zrobić ten mały wyjątek ;-)). Miała przedwczoraj urodzino - imieniny, na które nawet zdążyłam dojechać z mego rodzinnego miasta przed północą. Świętowałyśmy je do białego rana. No dobra, prawie do białego, bo Ania miała na rano do pracy. BA, nie tylko my świętowałyśmy. Nawet szef złożył Ani życzenia i podarował jej przepiękny bukiet kilkudziesięciu różyczek. Dostaliście kiedyś prezent imieninowy bądź urodzinowy od szefa? Nie? A Ania dostała ;-P. Tyle o niej.

Co by tu jeszcze. A, tak. Widziałyśmy się z N. Ostatnio spotkałyśmy się ponad rok temu, gdyż trzeba przyznać, że odkąd przeniosła się z Warszawy do Łodzi nie widujemy się zbyt często. Ba, śmiem nawet twierdzić, że nasze spotkania to rzadkość i swojego rodzaju święto ;-P. Dlatego też miałyśmy jej do wręczenia zaległy prezent świąteczny, przywieziony jeszcze z Włoch :-D, no i musiałyśmy nadrobić wieeeeeeeele tematów w 4 oczy, bo przecież przez gg to nie to samo ;-). Przyznam, iż było jak za dobrych, starych czasów, kiedy byłyśmy młodziutkie i głupiutkie. Teraz pozostał nam tylko drugi przydomek.

Kończąc ten wpis, podzielę się z wami refleksją dotyczącą pracy. Refleksją w zasadzie nie moją, lecz mojego lekarza, u którego ostatnio robiłam badania kontrolne. Powiedział: "Wie pani, jestem pasjonatem swojego zawodu i cholernym perfekcjonistą. Uwielbiam go. Ale po 40 latach pracy nienawidzę ludzi. I gdyby dało się uprawiać go bez ludzi, to byłbym ekspertem w swojej dziedzinie. A że się nie da, to w każdą niedzielę wieczorem jestem zły jak osa, na samą myśl o tym, że w poniedziałek rano trzeba iść do pracy."
Hmmm, smutne ale niestety prawdziwe... Ja, jak na razie lubię ludzi. Ciekawe ile czasu zajmie mi ich znienawidzenie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz