![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi_OPJTj4FfdpUe6ADJvwd8o-lsR75fXlpVVh80TWOi8X3jxl6t2YeZV03q4RFn6t5Fmz82Pk9wx4Br0B5pLOA4OJvC_I2aZUnNykRAhR1_yaw-ZvTTAl7UWGcc6waaDuE2wH_YF-MTRE7U/s320/termometr.jpg)
było to i posucha na blogu. Ale, że teraz spragnioną wody ziemię zrosił deszcz i nareszcie jest czym oddychać, mogę wam troszkę poopowiadać co takiego ciekawego zdarzyło się w tzw. międzyczasie.
Najpierw była wycieczka do grodu Kraka. 3 dni zwiedzania w skrajnym upale może zabić człowieka, więc w sumie nic dziwnego, że po powrocie do domu czułam się jak wrak ;-) A że z T. ostry zawodnik, to i do zobaczenia było sporo. I do chodzenia. Bo nie wiem jak wy, ale ja wychodzę z założenia, że o wiele lepiej można poznać miasto błądząc (lub nie ;-)) z mapą jego uliczkami. Dlatego prawie w ogóle nie używaliśmy komunikacji miejskiej. W Krakowie byłam ostatnio kilka ładnych lat temu, a że byłam mniejsza, to Kraków wydawał mi się taki wieeeeeeeeeeelki. Teraz, gdy nieco już podrosłam, jakby zmalał, skurczył się nieco. Więc o wiele łatwiej było mi się odnaleźć w jego przestrzeni miejskiej. Nota bene, specyficznej, bo naznaczonej niezliczonymi turystami, takimi jak my ;-). I tu kolejne spostrzeżenie. Tym razem filologiczne. Pierwszym słyszalnym na ulicach Krakowa językiem był angielski, drugim - i tu zdziwienie - włoski, dopiero na trzecim miejscu nieśmiało wykluwała się piękna ojczysta nasza polska mowa :-D Kraków - co by tu nie pisać - dostojny i dumny jak zawsze. Urzekają mnie jego kolorowe starodawne kamieniczki na starówce, w które - niestety - nachalnie wpycha się dwudziestopierwszowieczny biznes, nieporadnie stylizowany na "fin de siècle". Ale nic to. De gustibus non disputandum.
Nie martwcie się, nie zamierzam wam opisywać punkt po punkcie naszej wycieczki (kiedyś po prostu napiszę o tym książkę ;-P). Wspomnę tylko tyle, że tym razem zakochałam się w Kazimierzu. Niegdyś był on odrębnym miasteczkiem, dziś stanowi dzielnicę Krakowa. Bardzo ciekawą zresztą, gdyż jest miejscem stałego przenikania się kultury chrześcijańskiej z żydowską. I nie są to tylko puste słowa, widać to choćby w nazewnictwie ulic, gdzie z ulicy Joselewicza skręcacie w ulicę świętego Sebastiana, a ulicę Bożego Ciała przecina ulica Meiselsa. Ale na tym nie koniec. Przechadzając się jego uliczkami natraficie na kościół Bożego Ciała, kościół świętej Katarzyny czy klasztor Ojców Paulinów na Skałce, ale waszą uwagę przykują także liczne synagogi, najwięcej ich znajdziecie na ulicy Szerokiej. Pamiętam, że mi kiedyś Kazimierz kojarzył się wyłącznie z gruzowiskami i opuszczonymi kamienicami czy ruderami. Powiem wam, że spacerując po prawie każdej jego ulicy natknęliśmy się tylko na jeden opuszczony budynek. I wcale nie kojarzył mi się z ruderą, było w nim coś tajemniczego, jakaś zaklęta w nim historia, którą starała się odtworzyć moja niezatruta jeszcze wtedy bezwzględnymi faktami wyobraźnia. Zresztą Kazimierz to miejsce klimatyczne. Widać, że nocą to właśnie tam tętni życie. Ludzie ucinają sobie pogawędki, jedni po prostu stojąc na chodnikach, drudzy popijając zimne piwo w pubach, jeszcze zaś inni - delektując się smakiem wyśmienitej kawy w kawiarenkach. Mali chłopcy kopią szmacianą piłkę, sprzeczając się przy tym, kto komu ile "myta" wisi (wliczając w to procenty, które niemiłosiernie lecą) i jakie będą skutki fizyczne jego niezwrócenia ;-) Mówię wam, po prostu bajka. Znajomi z Krakowa opowiadali mi, że ponoć Kazimierz staje się coraz to modniejszy, co wpływa przyciągająco nie tylko na turystów, ale także na twórców i artystów, którzy chętniej tu zamieszkują. Ciekawe czy to zasługa bardziej "Listy Schindlera" czy Festiwalu Kultury Żydowskiej?
Po Krakowie przyszedł czas na wizytę M. w Warszawie. M. przywiozła ze sobą, ocaloną jeszcze przed wypiciem genueńską vodka pesca. Cóż, my nie obchodziłyśmy się z nią tak szlachetnie, dość szybko wylądowała w naszych gardziołkach / brzuszkach ;-) Wizyta, spontaniczna i przebieg jej nieplanowany niczym nasz wypad do Rzymu. A sądzę, że i udała się podobnie ;-) Ponieważ było piekielnie gorrrrrrrrrrąco, a nie chciałyśmy same wraz z M. wyzionąć ducha, musiałyśmy dawkować atrakcje ;-). Dlatego pierwszego dnia pseudo-włoski obiadek - pasta of course, potem krótki spacerek Nowym Światem i Krakowskim Przedmieściem z autoguide'm ;-), następnie Shrek w wersji 3D (która była świetna!!! "No zarycz, no!" "Kto jest moją kizią-mizią? No ja..." "Wchodzę gładko, wychodzę jak kamikadze" :-D), tuż po nim wycieczka na Stare i Nowe Miasto i przygoda z goframi. A wieczorem, no sami wiecie co ;-). Wtorek minął nam równie niepostrzeżenie ;-) Najpierw skutecznie schłodziłyśmy się w Coffee Heaven, aby móc walczyć z upałem. Potem załatwiłyśmy wszystkie formalności potrzebne M. na Jagiellonkę i udałyśmy się na ogrody Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego, z których to mogłyśmy podziwiać widok na "prawie" całą Warszawę, a przynajmniej na Powiśle ;-) A że z Powiśla do Wisły już tylko parę kroków, udałyśmy się wzdłuż niej pod pomnik warszawskiej Syrenki, w którym, jako, że jednocześnie pełni rolę fontanny, pluskałyśmy się, obniżając temperaturę ciała. Po tych ablucjach zgłodniałyśmy i poszłyśmy na obiad. Żeby było jak we Włoszech, to na pizzę ;-), ale że takiej tu nie robią, musiałyśmy zastąpić ją podróbką z Pizza Hut ;-). Tak, czy siak, najedzone, w oczekiwaniu na P. udałyśmy się do pobliskich sklepów zlustrować wyprzedaże ;-). Dobrze, że P. przybyła w miarę szybko, dzięki temu,zamiast tracić pieniądze na ubrania, poszłyśmy je wydać do kawiarni ;-) Na sam koniec jeszcze zakupy spożywcze, aby vodka pesca łatwiej wchodziła ;-P (PS. Jednak nic nie zastąpi chipsów z Ekomu ;-)) Trzeciego dnia, trzeba było się wreszcie sprężyć, aby zapewnić jakieś atrakcje historyczne, stąd oprócz obejrzenia 3 części "Zmierzchu" ;-), wybrałyśmy się do Muzeum Powstania Warszawskiego. Co tu dużo będę pisać - polecam wszystkim!!! Bilet jedyne 5 złotych, wspomnienia na całe życie. Poza tym, mogę was zapewnić, że nie byliście dotąd w żadnym muzeum prezentującym historię w tak przystępny sposób. Poza tym, możecie ta historię zabrać z niego ze sobą :-), i to w cenie biletu, ale ciiiii, więcej wam nie powiem, sami się przekonajcie :-D
No cóż, pod koniec dnia zgrzeszyłyśmy, a namówił nas do tego Wedel, ale cóż, trzeba było sobie jakoś radzić z upałem, a nic nie działa lepiej na orzeźwienie niż w Pijalni Czekolady Wedla siedzenie
To na razie tyle z ciekawszych rzeczy. Tylko tyle, albo aż tyle ;-)
Ach, zapomniałabym o najważniejszym :-D - należę już do Drużyny Pierścienia. Tego Pierwszego ;-P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz