sobota, 11 grudnia 2010
Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta...
a ja coraz bardziej zaniedbuję swój ukochany pamiętniczek internetowy ;-)
Bywa. Ale się poprawię. Przynajmniej w tym poście.
Jak możecie zauważyć po zdjęciu - upiekłam ciasto (tak, tak, lubię się chwalić udanymi wypiekami, te nieudane zaś spuszczam do sedesu i zagrzebuję starannie w niepamięci, aby przypadkiem nikomu o nich nie wspomnieć ;-P). Cały dzień chodziło dziś za mną ciasto. Problem polegał na tym, że miałam ochotę na szarlotkę. I na piernik. A tyle to nawet mój przepastny żołądek by nie pomieścił ;-) Ale poszperałam trochę w necie, i - tadam! Oto moje pierwsze ciasto z przepisu samegoż Gordona Ramsaya. Piernikowy placek jabłkowy. Pychotka. Choć ni to szarlotka ni piernik. Ważne, że moje kubki smakowe są usatysfakcjonowane.
Poza tym, jak możecie zauważyć po tytule - idą święta.
Pamiętam, że w zeszłym roku, będąc we Włoszech, czekałam na święta z utęsknieniem.
Nie tylko zresztą ja (pozdrawiam G. ;-)!). Odliczałam z utęsknieniem dni, godziny, minuty do mojego powrotu do Polski. Chodziłyśmy z G. na świąteczne jarmarki, kupowałyśmy włoskie świąteczne słodkości, jeździłyśmy na łyżwach, przetrząsałyśmy sklepy w poszukiwaniu prezentów, obejrzałyśmy chyba większość świątecznych familijnych filmów na necie (skutecznie przy tym wyczerpując limit naszego internetu, taaaaaaaa...), piekłyśmy szarlotki, chodziłyśmy na vodka pesca do M. :-D, wyglądałyśmy śniegu, który nie spadł (dopóki my byłyśmy w Genui, bo po naszym wyjeździe na święta ponoć i tam "troszkę" poprószyło).
A w tym roku jakoś tak bardzo tego nie przeżywam.
Co nie znaczy, że nie czekam na nie, jak co roku.
Czekam, bo przecież kocham święta. Zwłaszcza te - bożonarodzeniowe.
Ale i tak najbardziej kocham tych wszystkich których mam przy sobie.
Bo dla mnie to oni, a nie prezenty, są kwintesencją tych dni.
I choć co roku jest zawsze ten sam problem - U kogo będzie wigilia? I - jak my pomieścimy 20 osób przy naszym stole? Jakie 20... 21, bo przecież jeszcze 1 miejsce dla strudzonego wędrowca ;-), to w ten właśnie dzień chce być z całą moją rodziną.
Z rodzicami, dla których zawsze będę tą małą i nieporadną dziewczynką na którą czyha całe zło świata tego. Z ciociami i wujkami, którzy traktują mnie jak własne dziecko. Z braćmi - którzy za swojej maleńkości wysyłali mnie wyimaginowanymi rakietami na księżyc, a teraz kiedy założyli już swoje rodziny, pragną mnie czem prędzej wyswatać ;-). Noo i rzecz jasna z moimi bratankami - i z tymi, które już są za duże, by oglądać ze mną bajki i mogę z nimi pogadać tylko o szkolnych zauroczeniach, i z tymi, które jeszcze ufnymi oczętami, jak ja onegdaj, wypatrują pierwszej gwiazdki i zapraszają całe nasze wesołe tałatajstwo do stołu, czy też z tymi, które w tym roku zamiast śledzika wypiją mamusine mleczko, a nawet z tymi, które będą świętować swoje pierwsze w życiu święta w brzuchu swojej mamusi.
I podejrzewam, że to właśnie z ich przyczyny tak bardzo wyczekiwałam zeszłorocznych świąt.
Dlatego i te będą tak samo magiczne!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz