niedziela, 12 grudnia 2010

Tilapia pod pierzynką

Jako, że jestem miłośniczką blogów kulinarnych, szperam w nich w poszukiwaniu smacznych i prostych dań (bo ja lubię coś robić, żeby się nie narobić ;-)).
Ale to danie wymyśliłam całkiem sama.
To danie z cyklu - misz-masz z tego co w lodówce masz ;-)
Oczywiście nie jest ono autorskie.
Podejrzewam, że już wcześniej ktoś zrobił je przede mną.
Ale ponoć przed Kolumbem tez ktoś odkrył Amerykę, także tego...
Do dzieła!

Składniki podam orientacyjnie, bo z reguły nie trzymam się podanych miar
(nie lubię ograniczeń ;-) i narzuceń, wolę sama eksperymentować)

Potrzebne będą:

1. filety z tilapii (ile będziecie w stanie zjeść lub ile macie pod ręką, mogą być też z innej ryby choć to danie najlepiej smakuje z filetami ryb słodkowodnych, o dziwo)
2. mozarella (lub inny ser, który lubicie, a który się wam łatwo rozpuści - może być parmezan jeśli macie wykwintne podniebienie i zasobną kieszeń, ale zwykłą gouda jest równie smaczna, ja lubię to danie jeszcze z oscypkiem, ale akurat w lodówce miałam małą kulkę mozarelli)
3. pomidorki czereśniowe (mogą być tez zwykłe pomidory, choć o tej porze roku nie są już takie dobre, ale co kto lubi; dla tych ceniących smak dobrego pomidora polecam po prostu pomodori pellati czyli te puszkowe, bez skórki)
4. czosnek (ja użyłam 2 ząbków świeżego, przeciśniętego przez praskę, ale co kto lubi, można posypać po prostu czosnkiem granulowanym lub zrezygnować z czosnku na rzecz cebuli... de gustibus non est disputandum)
5. tymianek (ja miałam suszone łodyżki, świeży da wam więcej aromatu)
6. koperek (ja użyłam świeżego, ale mrożonego, jasne, że taki "świeży świeży" byłby najlepszy, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma)
7. sól i pieprz (lub inne przyprawy - do smaku)

Przygotowanie:



1. Filety świeżej lub mrożonej ryby układamy najlepiej w żaroodpornym naczyniu, które wstawimy na 10 minut do naszego piekarnika, żeby ryba się podpiekła. Jak możecie zauważyć, ja nie używam piekarnika, tylko prodiża i folii aluminiowej, żebym nie musiała skrobać mojego blaszaka. Filety doprawiłam pieprzem, solą i na początek posypałam tymiankiem.



2. 10 minut jest potrzebne rybie na to, żeby przeszła aromatem przypraw i odparowała trochę wody, zwłaszcza, gdy jest mrożona. Używając świeżej ryby można czas skrócić do 5 minut.



3. Po upływie tego czasu otwieramy piekarnik/prodiż. Jeśli woda, zwłaszcza z mrożonej ryby, nam jeszcze nie odparowała, odlewamy ją delikatnie do zlewu, bacząc przy tym na to by wraz z wodą nie spłynęła doń ryba ;-). Następnie na podpieczonej rybie układamy pomidorki, mozarellę, czosnek. Całość jeszcze raz doprawiamy solą i pieprzem. Na wierzch posypujemy koperek i tymianek.



4. Całość szczelnie zakrywamy folią lub po prostu przykrywamy górą żaroodpornego naczynia. Ma się tak jeszcze podpiekać 20 minut, choć ja po 10 minutach otwieram folię i że się tak wyrażę, pozwalam się rybie dopiec na świeżym powietrzu ;-), dzięki czemu szybciej odparuje mi reszta wody.

Oczywiście, zapomniałam Wam zrobić najważniejszego zdjęcia, tego prezentującego finalny etap mojej pracy, ale muszę się Wam przyznać że kiedy tylko otworzyłam prodiż i uderzył mnie ten przecudny i nieziemski zapach soczystej rybki owiniętej kocykiem z sera i pomidorków z wyczuwalnym aromatem koperku tymianku i czosnku, rzecz jasna, w niepamięć poszło całe to moje dokumentowanie potrawy, raz dwa chwyciłam widelec i nóż (tak, wiem, ryby nie powinno się jeść nożem, ale cóż, tak już mam) i ryba znalazła się w moim brzuszku. I już ;-)

PS. To zapewne mój pierwszy i jedyny wpis tego typu. Dokumentowanie (przynajmniej sam na sam ty-potrawa) zabija radość gotowania ;-) A zapach potrawy z kolei zabija pamięć o sfotografowaniu efektu końcowego.

PS2. Dlatego od dziś jeszcze bardziej szanuję blogerów i blogerki prowadzących blogi kulinarne. Chapeau bas! A ja będę odtąd tylko wypróbowywać dania, które wy opisujecie i rozkoszować się ich smakiem. :-)

sobota, 11 grudnia 2010

Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta...



a ja coraz bardziej zaniedbuję swój ukochany pamiętniczek internetowy ;-)
Bywa. Ale się poprawię. Przynajmniej w tym poście.

Jak możecie zauważyć po zdjęciu - upiekłam ciasto (tak, tak, lubię się chwalić udanymi wypiekami, te nieudane zaś spuszczam do sedesu i zagrzebuję starannie w niepamięci, aby przypadkiem nikomu o nich nie wspomnieć ;-P). Cały dzień chodziło dziś za mną ciasto. Problem polegał na tym, że miałam ochotę na szarlotkę. I na piernik. A tyle to nawet mój przepastny żołądek by nie pomieścił ;-) Ale poszperałam trochę w necie, i - tadam! Oto moje pierwsze ciasto z przepisu samegoż Gordona Ramsaya. Piernikowy placek jabłkowy. Pychotka. Choć ni to szarlotka ni piernik. Ważne, że moje kubki smakowe są usatysfakcjonowane.

Poza tym, jak możecie zauważyć po tytule - idą święta.
Pamiętam, że w zeszłym roku, będąc we Włoszech, czekałam na święta z utęsknieniem.
Nie tylko zresztą ja (pozdrawiam G. ;-)!). Odliczałam z utęsknieniem dni, godziny, minuty do mojego powrotu do Polski. Chodziłyśmy z G. na świąteczne jarmarki, kupowałyśmy włoskie świąteczne słodkości, jeździłyśmy na łyżwach, przetrząsałyśmy sklepy w poszukiwaniu prezentów, obejrzałyśmy chyba większość świątecznych familijnych filmów na necie (skutecznie przy tym wyczerpując limit naszego internetu, taaaaaaaa...), piekłyśmy szarlotki, chodziłyśmy na vodka pesca do M. :-D, wyglądałyśmy śniegu, który nie spadł (dopóki my byłyśmy w Genui, bo po naszym wyjeździe na święta ponoć i tam "troszkę" poprószyło).
A w tym roku jakoś tak bardzo tego nie przeżywam.
Co nie znaczy, że nie czekam na nie, jak co roku.
Czekam, bo przecież kocham święta. Zwłaszcza te - bożonarodzeniowe.
Ale i tak najbardziej kocham tych wszystkich których mam przy sobie.
Bo dla mnie to oni, a nie prezenty, są kwintesencją tych dni.
I choć co roku jest zawsze ten sam problem - U kogo będzie wigilia? I - jak my pomieścimy 20 osób przy naszym stole? Jakie 20... 21, bo przecież jeszcze 1 miejsce dla strudzonego wędrowca ;-), to w ten właśnie dzień chce być z całą moją rodziną.
Z rodzicami, dla których zawsze będę tą małą i nieporadną dziewczynką na którą czyha całe zło świata tego. Z ciociami i wujkami, którzy traktują mnie jak własne dziecko. Z braćmi - którzy za swojej maleńkości wysyłali mnie wyimaginowanymi rakietami na księżyc, a teraz kiedy założyli już swoje rodziny, pragną mnie czem prędzej wyswatać ;-). Noo i rzecz jasna z moimi bratankami - i z tymi, które już są za duże, by oglądać ze mną bajki i mogę z nimi pogadać tylko o szkolnych zauroczeniach, i z tymi, które jeszcze ufnymi oczętami, jak ja onegdaj, wypatrują pierwszej gwiazdki i zapraszają całe nasze wesołe tałatajstwo do stołu, czy też z tymi, które w tym roku zamiast śledzika wypiją mamusine mleczko, a nawet z tymi, które będą świętować swoje pierwsze w życiu święta w brzuchu swojej mamusi.
I podejrzewam, że to właśnie z ich przyczyny tak bardzo wyczekiwałam zeszłorocznych świąt.
Dlatego i te będą tak samo magiczne!