![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgmaMfhjRZsgv8tzORYIikpGn3AzyAywSKoljJbm6MAjSKBgtg3KAn6rbcnEX7bn9DBA57slv_rC2HmkjCEGt2N0-d5FaJcKPgGQvlL5pPXQ4_nm6XyYrvhOosPb5anAlXGZcZithtHOGPM/s400/bambus.jpeg)
A dziś taki przewrotny tytuł.
A może i nie.
Takie właśnie cudeńko od dziś stoi na moim oknie.
Dostałam od G. na nowe mieszkanko.
Czyż nie jest śliczny? :-)
Będę go podlewać, nawozić, gadać do niego, przesadzę do doniczki.
Aż urośnie taki wielki jak ten w ogrodzie botanicznym w Luce.
I będzie mnie wyszczuplał ;-)
Dziś będzie filozoficznie.
Czy myślicie, że istnieje coś takiego jak SZCZĘŚCIE?
Dlaczego pytam?
Naczytałam się chyba za dużo filozoficznych dysertacyj.
I zaczęłam się zastanawiać.
Pamiętajcie, jeśli nie chcecie się w nic wgłębiać, nie obcujcie z filozofią!!!
Ona nigdy nie da wam odpowiedzi.
Co więcej, postawi przed wami kolejne pytania.
EUDAJMONIŚCI, czyli "mający dobrego ducha" uznają, że stanowi ono cel i najwyższą wartość ludzkiego życia. Ale jest ono dla nich bardziej następstwem dobrego postępowania niż doznawaniem przyjemności. Czyli traktują je idealistycznie. A ideału, z definicji osiągnąć się nie da.
ARYSTOTELES z kolei, jak to Arystoteles, przedstawiał idee uwikłane w naturę. Stąd nic dziwnego, że przez szczęście rozumiał postępowanie z tą naturą zgodne. A że naturę rozważał na tle polis, to jasne jak słońce jest, że nikt inny jak polityk czy filozof posiąść go nie jest w stanie.
A dla takiego EPIKUREJCZYKA z kolei szczęście to przyjemności zmysłowe, nie zaznając ich, jego tez nie doznasz.
STOIK znowuż poprzez szczęście rozumie brak cierpienia. Jakiegokolwiek. Czyli znów wynika stąd, że nie da się go w pełni osiągnąć i że jest tylko jakimś celem, do którego dążymy, a że nasze życie naznaczone jest cierpieniem, to szczęście nigdy nie będzie trwałe.
Filozofowie chrześcijańscy również pochylili nad tym problemem głowę.
Święty AUGUSTYN (dla wtajemniczonych Aurelius Augustinus z Hippony) jest dla nas przykładem poszukiwania szczęścia metodą prób i błędów. Hulanki i swawole w młodzieńczym życiu, wieloletni związek z kobietą, którego owocem był syn Adeodatus (przez Boga dany), sekta manichejczyków - nic mu tego nie zapewniło. Dopiero studia nad Pismem świętym, a szczególnie nad listami św. Pawła przybliżyły go do szczęścia, a jego pełnię osiągnął kiedy się nawrócił, o co od początku modliła się jego matka - gorliwa chrześcijanka - święta Monika.
A taki TOMASZ Z AKWINU na przykład wyznawał teorię "wizji uszczęśliwiającej" czyli bezpośredniego kontaktu z Bogiem. Co jednak gdy kontakt z Bogiem jest pośredni bądź zapośredniczony? I czy to w ogóle jakaś opcja?
BOECJUSZ natomiast, najprościej jak chyba było można, utożsamiał szczęście z samym Bogiem i dla niego doznawaniem szczęścia było uczestniczenie w szczęściu Boga.
Co na to inne religie?
BUDDYŚCI nie używają pojęcia "szczęście", zamieniają je na "stan Nirvany". Nie osiągnie się go podążając za własnymi pragnieniami, bo nikt nie jest w stanie zaspokoić ich całkowicie. Dlatego, stosując model wykluczenia, dopiero pozbycie się tych wszystkich pragnień, w które jesteśmy uwikłani na tym łez padole, może nas doprowadzić do Nirvany.
ISLAM zaś umiejscawia szczęście pomiędzy osobami prawymi a nie-prawymi. I nie chodzi tu o miejsce, tylko o to, że na szczęście zasługuje tylko osoba prawa, a taka według tej religii to ta, która postępuje zgodnie z wolą Allaha. Nie-prawa natomiast jest nieszczęśliwa w życiu doczesnym, jak i pozagrobowym.
A jak dodać do tych poglądów psychologię, od najprostszej definicji, która głosi, że szczęście to po prostu EMOCJA odczuwana przez podmiot bo zaznał doświadczeń, które przezeń subiektywnie oceniane są jako pozytywne, to dopiero się robi mętlik.
Trochę uprościł to Masłow, który człowieka szczęśliwego zdefiniował jako tego, który zaspokoił poniższe potrzeby:
1. fizjologiczne (niamu, papu itp.)
2. bezpieczeństwa
3. przynależności i miłości
4. szacunku
5. samorealizacji.
Ta ostatnia to ponoć najważniejsza.
Czyli co, cały ten długi wykład tylko po to, by odkryć, że się nie samorealizuję?
TEŻ MI COŚ!!!
Chociaż...
Idąc dalej tym tropem, przecież nie do końca akceptuję samą siebie, mój stosunek do otoczenia wcale nie jest przyjazny, spontaniczność gaśnie w przedbiegach, jestem zależna i to jeszcze jak, niestety, popadam w stereotypy, moja duchowość się spłyciła, takoż i przeżywanie miłości (chociaż w tym to ja akurat nigdy dobra nie byłam), moje poczucie humoru wcale nie jest filozoficzne, raczej ironiczne i złośliwe, kreatywność dawano umarła, a co to jest bogata osobowość nawet nie wiem.
No i jak ja mam odczuwać szczęście, no pytam się, jak???
Dobrze, że mam chociaż lucky bamboo :-)